23 lipca 2013

Wakacje: gdy jedziesz nad wodę

Wakacje nad wodą to ostatni już odcinek z cyklu wakacyjnych porad. O czym warto pamiętać wybierając się na plażę? Odpowiedź poniżej.


Po pierwsze: uwaga na słońce! Przyjemnie brązowe ciałko to fajna sprawa, ale musimy pamiętać, że z opalaniem nie należy przesadzać. Zwłaszcza, jeśli jest to nasz pierwszy wypad na plażę tego lata - nieprzyzwyczajona do słońca skóra rzadko opala się na brązowo, najczęściej wracamy do domu czerwoni jak raki. To samo tyczy się osób, które zamiast morza w jednym z popularnych kurortów, wybrały mniej zatłoczone jezioro w górskiej okolicy - tam powietrze jest tak czyste, że godzina opalania podziała jak cztery godziny smażenia się na plaży nad Bałtykiem. Dlatego dobrze jest zaopatrzyć się w krem z filtrem, nawet jeśli opalenizna jest naszym głównym celem. Zacznijmy od wyższego, np. 24, i stopniowo schodźmy do poziomu 8-4. Tak przygotowana skóra podziękuje nam za opiekę pięknym, zdrowym odcieniem brązu.

Po drugie: dbamy o siebie. Punkt skierowany głównie do pań. Tak słońce, jak i morska woda, wysuszają skórę, dlatego podczas wakacji nad wodą musimy pamiętać o dwóch głównych zasadach:
1. Po opalaniu smarujemy się balsamem, który ponownie nawilży wysuszoną skórę.
2. Po kąpieli w morzu koniecznie bierzemy prysznic, który zmyje z nas resztki szkodliwej soli.

Po trzecie: pijmy! Ciepły dzień i kilkugodzinne leżenie w pełnym słońcu to najprostszy sposób by się odwodnić. Nie należy tego lekceważyć. Drobne odwodnienie może skończyć się na zawrotach głowy, lecz jeśli zignorujemy ten objaw, spędzimy noc w najbliższym szpitalu. Idąc nad wodę zawsze zabieramy ze sobą butelkę wody mineralnej lub soku. Dla miłośników Coca-coli mam złą wiadomość - odpadają wszystkie napoje gazowane. Nawet jeśli nie czujemy pragnienia, starajmy się wypić szklankę płynów co godzinę.

Po czwarte: baw się rozsądnie. Wakacyjny wypoczynek rządzi się swoimi prawami, ale rozsądek nie powinien nas opuszczać w żadnej sytuacji. Istnieją trzy zasady bezpiecznego relaksu nad wodą, których musimy bezwzględnie przestrzegać:
1. Nie pijemy nad wodą alkoholu. Nigdy. Nawet jeśli zamierzamy wypić "jedno piwko" i iść do domu. W upalne dni "jedno piwko" działa o wiele mocniej niż zazwyczaj, a kto poręczy, że nie przyjdzie nam do głowy wskoczyć do morza, gdy alkohol zacznie myśleć za nas?
2. Nie skaczemy na główkę do wody. Również nigdy. Wyjaśniać nie trzeba.
3. Nie wskakujemy do zimnej wody od razu po dłuższym opalaniu. Grozi to szokiem termicznym - w najlepszym przypadku dostaniemy skurczu któregoś mięśnia i z wody będzie nas musiał wyciągać ratownik. W przypadku osób starszych, może się to skończyć nawet zawałem.

Po piąte: pilnujmy swoich rzeczy. Łatwo jest zapomnieć o zerkaniu na koc gdy dobrze bawimy się w wodzie. A zostawione bez opieki rzeczy kuszą. Żeby zapobiec nieprzyjemnym niespodziankom po wyjściu z wody, zastosujmy taki oto patent: wychodząc z domu zabieramy większą reklamówkę, na plaży pakujemy do niej torebkę/portfel/kluczyki do samochodu, wykopujemy mały dołek, wrzucamy, zakopujemy i rozścielamy na tym koc. Czego złodziej nie widzi, tego nie ukradnie.

Po szóste - bonus: co zrobić, jeśli jednak wróciliśmy z plaży jako małe raki? Mój autorski przepis, powstały w wyniku szeregu eksperymentów na rodzinie: przede wszystkim schłodźmy skórę. Najlepiej zamoczyć kawałek materiału w zimnej wodzie i delikatnie przykładać w miejscu poparzenia. Przyniesie to lekką ulgę. Drugim krokiem powinno być nawilżenie, a najlepiej natłuszczenie skóry. Jeśli mamy pod ręką tylko balsam do ciała, użyjmy go. Lepszym pomysłem jednak jest posmarowanie poparzenia oliwą z oliwek - a jeszcze lepiej olejem z pestek winogron lub kokosowym. Gdy olej się wchłonie, wracamy do zimnych okładów, tym razem jednak zamiast wody używamy naparu z rumianku. Rumianek działa łagodząco i odkażająco, jeśli do naszego naparu wrzucimy kilka liści mięty, będzie jeszcze dodatkowo chłodził skórę. Nie uchroni nas to pęcherzami i łuszczeniem, ale zredukuje dyskomfort do minimum.

To wszystkie wskazówki na dziś. Życzę wszystkim udanego (i bezpiecznego!) wypoczynku nad morzami świata.

17 lipca 2013

SPA: Terapia Watsu

Dziś pragnę Wam przybliżyć coś zarówno dla duszy, jak i dla ciała: terapię Watsu. Na czym ona polega? Przede wszystkim na głębokim relaksie, opierającym się niemal o medytację. Zabieg ten bywa stosowany również w rehabilitacji, gdyż w bardzo łagodny, naturalny sposób poprawia ruchomość stawów. W Polsce nadal jest on nowością, niemniej kilka ośrodków SPA wprowadziło go już do swojej oferty. Ale od początku.


Terapia Watsu odbywa się w basenie. Ciepła (34-35°C) woda i łagodne kołysanie odprężają i doskonale rozluźniają mięśnie. Terapeuta podtrzymuje unoszącego się na wodzie klienta delikatnie prowadząc jego ciało przez sekwencję ruchów. Z początku są one niewielkie i powolne, stopniowo ćwiczenia nabierają jednak intencywności. Zabieg skupia się kolejno na wszystkich częściach ciała. Zadaniem klienta jest jedynie zamknięcie oczu i poddanie się prowadzeniu terapeuty. Sesja Watsu trwa średnio od 30 minut do godziny.

Co daje terapia Watsu? Jej główną zaletą jest zmniejszenie napięcia mięśni i spowodowanego tym dyskomfortu. Poprawia się także ruchomość stawów a stan głębokiego odprężenia, w jaki wprowadza nas terapeuta, poprawia nastrój i dodaje energii. Jeśli zdecydujemy się na całą serię zabiegów, zauważymy zdecydowane polepszenie jakości snu oraz stały wzrost dobrego samopoczucia. Wdzięczny będzie nam również nasz układ odpornościowy, a także trawienny - ćwiczenia Watsu świetnie działają na metabolizm.

Pamiętać należy aby uprzedzić terapeutę o ewentualnych ograniczeniach ruchowych (oraz wszelkich innych ograniczeniach, jeśli sądzimy, że mogą one kolidować z terapią). W takiej sytuacji terapeuta zmodyfikuje program ćwiczeń dostosowując go specjalnie do naszych potrzeb.

Gdzie można poddać się zabiegowi Watsu? Jednym z ośrodków SPA proponujących swoim klientom tę nowoczesną metodę relaksacji jest gabinet SPA & Wellness hotelu Galaxy**** w Krakowie. Więcej informacji na Facebook'u.

10 lipca 2013

Wakacje: gdy jedziesz w góry

Kontunuujemy nasz cykl porad. Dziś bierzemy na warsztat wyjazdy w góry. Jak wiadomo góry są piękne, ale niedoświadczonemu turyście mogą sprawić niejedną przykrą niespodziankę. Dlatego poniżej znajdziecie kilka wskazówek, które pozwolą uniknąć najczęstszych problemów.



Po pierwsze: obuwie. Niejednemu doświadczonemu górołazowi ręce opadają na widok pań, które przechadzają się nad Morskim Okiem w szpilkach. Szpilki fajnymi butami są, ale nie w górach. Niestety nie sprawdzą się też sandały, trampki ani baleriny. W ostateczności możemy postawić na adidasy, jednak niewątpliwie najlepszym obuwiem na górskie wyprawy są trapery (ja wybieram raczej glany, jako że moje trapery to wersja zimowa, a grube ocieplenie to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję podczas kilkugodzinnej wędrówki). Trapery zapewnią stabilną spozycję stopom, nawet gdy ześlizgniemy się z kamienia (nie raz już uratowały mnie przed skręceniem w ten sposób kostki!), a gruba podeszwa uchroni przed dyskomfortem spowodowanym marszem po nierównych, kamienistych szlakach.

Po drugie: ciepłe ubranie. Góry oznaczają wysokość. Wysokość oznacza spadek temperatury. Gdy dołożymy do tego jeszcze wilgoć lasu i wiatr na szczycie, robi się naprawdę zimno. Owszem, dzięki czystemu powietrzu słońce grzeje o wiele bardziej, ale tylko przy założeniu, że niebo jest bezchmurne, pogoda bezwietrzna a my trzymamy się z dala od cienia. Jeśli te trzy warunki nie są spełnione, dobrze zaopatrzyć się w kurtkę (najlepiej nieprzewiewną), abyśmy po powrocie do domu nie musieli spędzić tygodnia na romansie z antybiotykami. I naprawdę nieważne jest, że w prognozie zapowiadali upał. W zeszłym roku, podczas upałów, gdy w Krakowie były 34 stopnie w cieniu, ja zdobywałam Babią Górę w długich jeansach, podkoszulku, arafatce i dwóch flanelowych koszulach, które zwinęłam ojcu przed wyjazdem. I wciąż było mi zimno.

Po trzecie: uwaga na kleszcze! Góry wiążą się z lasami. Nieważne które pasmo wybierzemy - wszędzie będziemy startować w lesie. Bezwzględnie powinniśmy na tę okazję założyć długie rękawy i długie nogawki. Nie tylko zapewnią nam one ciepło, ale uchronią również przed kleszczami. Dodatkowo nie nabawimy się poparzeń słonecznych - a w czystym górkim powietrzu wystarczy kwadrans i wracamy czerwoni jak raki.

Po czwarte: bezpieczeństwo. Pierwsza zasada wyprawy w góry mówi - po górach nie wędrujemy samotnie. W razie wypadku ważną rzeczą jest mieć obok kogoś, kto wezwie pomoc. Z tym wiąże się druga kwestia - zawsze przed wycieczką ładujemy telefon. Ostatnia sprawa to powiadomienie rodziny, znajomych lub schroniska, w którym nocujemy o planowanej trasie wyprawy i przewidywanej godzinie powrotu. Jak to mówią: lepiej dmuchać na zimne, niż sparzyć jęzora.

Po piąte: energia! Powiedzmy to głośno i wyraźnie: drogie panie, na wycieczce w góry się nie odchudzamy. Przed wyjściem na szlak należy zjeść porządne śniadanie, ze sobą zabrać kanapki i... czekoladę. Czekolada to wspaniałe źródło energii, które pomoże nam wytrwać w postanowieniu zdobycia szczytu, gdy nagle opadniemy z sił. Dzięki temu, że zawiera głównie cukry proste, nasz organizm przetwarza je w tempie błyskawicznym i juz po kilku minutach możemy ruszać dalej.
(Jeśli jesteście w stanie zaakceptować kanapki, lecz czujecie, że przez czekoladę licho weźmie trzy miesiące ciężkiej pracy nad sylwetką - lub rzucaniem nałogu pochłaniania słodyczy - możecie zamienić ją na orzechy lub suszone owoce. Są o wiele zdrowsze a również kryją w sobie spore pokłady energii.)

Po szóste: mapa. Nie raz i nie dwa zdarzy Wam się zgubić szlak. Każdy górołaz przez to przechodzi. Mapa nie tylko ułatwia znalezienie schroniska czy parkingu, ale pomaga znaleźć miejsce, w którym mogliśmy zboczyć z drogi. Nie jest to rzecz duża ani ciężka, a dzięki niej nie spędzimy 3 godzin na przedzieraniu się przez chaszcze.

A teraz plecak na plecy i na szlak!

3 lipca 2013

Wakacje: gdy jedziesz zwiedzać

Nadeszły upragnione wakacje. Co prawda, niektórzy na swoje dwa tygodnie urlopu muszą poczekać jeszcze kilka tygodni, lecz i na nich nadejdzie czas. Przy planowaniu wakacyjnego wyjazdu warto pomyśleć nad połączeniem przyjemnego z pożytecznym - wypoczynku ze zwiedzaniem. Jednak wbrew pozorom nie wystarczy kieszonkowy przewodnik i dobre chęci. Wybierając ten sposób wypoczynku musimy pamiętać o kilku drobnych, lecz istotnych szczegółach. Poniżej kilka wskazówek, które mogą okazać się przydatne.



Po pierwsze: postawmy na wygodę. Szpilki wyglądają dobrze, tak samo jak krawaty, garnitury czy obcisłe żakiety - ale tylko w pracy lub na bankiecie. Szpilki nie sprawdzą się podczas kilkugodzinnej wizyty w muzeum (chyba, że macie pod ręką jakiegoś gentlemana, który w razie potrzeby zaniesie was do domu na rękach). Równie kiepskim pomysłem jest smażenie się pod krawatem, gdy temperatura sięga 30 stopni. Jeśli wiemy, że czeka nas rundka po kilku zabytkach w ciągu jednego dnia, wybierzmy adidasy (ewentualnie sandały) oraz ubrania, które nie będą krępować naszych ruchów i pozwolą skórze oddychać.

Po drugie: pamiętajmy o wodzie. Chcąc zobaczyć jak najwięcej, często przeznaczamy na zwiedzanie nawet 8-10 godzin dziennie. Są to godziny wypełnione ruchem, a w lecie wysokie temperatury to rzecz normalna, łatwo więc o odwodnienie. Dlatego zawsze należy mieć przy sobie butelkę wody.
Uwaga: gdy dzień jest szczególnie gorący, najlepiej nie sięgać po wodę z lodówki. Dlaczego? Nasze organizmy nie lubią gwałtownych zmian temperatur. Dostając zimny napój, zareagują próbą ustabilizowania temperatury, co przyniesie skutek dokładnie przeciwny do zamierzonego. Poza tym lodowata woda to najprostszy sposób nabawienia się anginy.

Po trzecie: uwaga na słońce! Jeśli mamy w planach zwiedzanie nasłonecznionej starówki, zaopatrzmy się w nakrycie głowy. Może to być kapelusz, czapka z daszkiem, a nawet zwykła chusta. Podobnie powinniśmy chronić resztę ciała - wszyscy znamy dyskomfort (delikatnie mówiąc) poparzeń słonecznych. Postawmy na ubrania, które zakryją jak największą powierzchnię ciała - a jeśli temperatura nie pozwala, sięgnijmy po krem z filtrem.

Po czwarte: planujmy. Dobrze jest zrobić mały research przed wyjazdem. Można przygotować szczegółowy plan zwiedzania, co do godziny, ale same ogólne wytyczne - co, w który dzień - również się sprawdzą. Zaoszczędzi nam to czas już na miejscu a być może również uchroni przed przykrymi niespodziankami w stylu "w środy nieczynne".

Po piąte: fotografujmy! Niech nasi znajomi zzielenieją z zazdrości widząc zdjęcia z naszych wojaży!

Teraz już spokojnie możemy złapać za plecak i ruszyć na odkrywanie świata.